Marcin Wasilewski Trio - En attendant (2021), ECM - recenzja


 

En attendant, czyli Czekając na… Już sam tytuł to po części wskazówka a propos tego jak powstała ta płyta. Przyjrzyjmy się zatem bliżej ciekawej genezie tego albumu.

W 2019 roku nasze eksportowe Trio (Wasilewski – fortepian, Kurkiewicz – kontrabas, Miśkiewicz – perkusja) miało zarezerwowany czas na sesje ze znakomitym saxofonistą Joe Lovano. Nagrywać mieli we Francji. Nasze Trio pojawiło się o czasie, jednak Joe spóźnił się o dobę. Koniec końców powstała świetna płyta ze spóźnialskim Lovano (Arctic Riff, wydana w 2020 roku). Co najciekawsze jednak, czas oczekiwania nie poszedł na marne. Wasilewski i koledzy chcieli wykorzystać niespodziankę losu. Manfred Eicher – szef ECM, włączył zapis, a muzycy zaczęli improwizować i swobodnie bawić się wokół już napisanych tematów. Tak powstało En attendant, które tydzień temu miało premierę.


Główną oś albumu stanowią trzy improwizowane utwory zatytułowane In Motion (Part I-III). Poszczególne części odmierzają rytm albumu. Wprowadzając nas w niego, zaznaczając jego środkową część, oraz zwiastując jego koniec. Jak już wspomniałem są to improwizacje. Improwizacje wolno wyłaniające się z ciszy. Nieprawdopodobnie delikatnie, subtelnie zwiększające swoją dynamikę wraz z każdą mijającą sekundą. Nastrojowe, pomysłowe i zarazem niełatwe. Ale magnetycznie urzekające i dostojnie okalające pozostałe, bardziej ustrukturyzowane kompozycje.

A wśród pozostałych utworów mamy dwójkę znajomych – Vashkar (Carli Bley), oraz Glimmer Of Hope (Wasilewskieg) – które znalazły się na Arctic Riff. Oczywiście są to wariacje znacząco różniące się od tych zaprezentowanych na albumie z Joe Lovano. Są jakieś lżejsze, swobodniejsze, fortepian Wasilewskiego sugestywnie prowadzi główne melodie. Niewidzialna nić porozumienia łącząca muzyków, to magiczne coś, co jest między nimi w powietrzu, a co przekłada się na zgranie i umiejętność wspólnego słuchania siebie – jest bezcenne, i jest bardzo odczuwalne na tym albumie. Najlepiej o tym świadczą pozostałe dwa utwory. Wariacja Goldbergowska nr 25, pasjonująco przepuszczona przez słowiańską wrażliwość Wasilewskiego i kolegów – robi wspaniałe wrażenie. Oczywiście czuć, że szkielet to Bach, ale klocki są tak nieprawdopodobnie ułożone przez muzyków, że czuć również tu Chopina. Estetyczny prima sort. Kompozycja kojąca i nieprawdopodobnie elegancka.

Na deser wisienka. Chłopacy już niejednokrotnie brali się za jazzową renowację utworów pochodzących z muzyki popularnej (choćby Message In the Bottle). Co tym razem zostało przemodelowane, i przepuszczone przez wyobraźnie muzyków? Nie mniej ni więcej a Riders Of The Storm, grupy The Doors. Wersja Wasilewskiego ma moim zdaniem potencjał nie mniejszy niż oryginał. Choć przy pierwszych odsłuchach, poza rytmicznymi przerywnikami, niewiele tu można odnaleźć z oryginału. Linia melodyczna tylko gdzieniegdzie styka się z tym co zaproponował Manzarek. I to jest właśnie siła jazzu. Tylko dzięki ogromnym kompetencjom i wspaniałemu zgraniu można tak zrekonstruować ograny temat.

Wykorzystując fakt, że album był nagrywany we Francji, chce się zawołać – Chapeu bas! I to jest najlepszym możliwym podsumowaniem tego fenomenalnego albumu.

Brzmienie – ECM. Piękne i klarowne.


Myśl na koniec: Taką inaugurację zbliżającej się jesieni, to ja poproszę co rok.

Ocena:5,25/6 (pierwszy raz uciekam się do ćwiartek, ale w zależności od mojego nastroju, ocena albumu raz zbliża się do 5,5 a raz do 5)


PS Dobrze, że Lovano się spóźnił. Zamiast jednego, mamy dwa bardzo dobre albumy Wasilewskiego.


2021 ECM
Kod EAN: 02438 10005

Komentarze