Terje Rypdal - Descendre (1980), ECM - recenzja


 

Cykl 1980 roku – część 5

Jedną z charakterystycznych cech wytwórni ECM jest bezkompromisowość. Ciężko znaleźć inny label, który tak chętnie wypuszczał na rynek albumy stricte solowe (wyłącznie z jedną ścieżką instrumentu), nagrania poczynione w duetach, czy też w większych składach, ale za to z przedziwnym doborem instrumentów. I dziś właśnie opiszę płytę takiego nieoczywistego i osobliwego trio. Descendre, bo o nim mowa, to album sygnowany nazwiskiem Terje Rypdala, niezwykle utalentowanego norweskiego gitarzysty. Muzyka, który wypracował swój dalece oryginalny, rozpoznawalny i całkowicie unikalny styl. Jego charakterystyczne zagrywki (przeciągłe, nieco zawodzące, atmosferyczne i przestrzenne) trudno przypisać komu innemu. Są one wg mnie częścią zespoloną z Terje, zapewne są elementem jego krwiobiegu, albo nawet częścią DNA. Jednak Rypdal, w przypadku Descendre, nie tylko na wiośle prezentuje swoje umiejętności. Gra również na keyboardach, oraz na flecie.

Wspomagają go dobrzy znajomi (można odnieść wrażenie, że w ECM każdy grał z każdym i nie będzie to dalekie od prawdy):
  • Palle Mikkelborg – trąbka, skrzydłówka, keyboardy;
  • Jon Christensen – perkusja, instrumenty perkusyjne.
I już wracam do urwanego tematu mówiącego o dziwacznym składzie tego trio. No bo jakże to? Czy jazzowy skład może sobie poradzić bez basisty? Za to z bogatą warstwą syntezatorowych plam? Tak! Jak najbardziej! W tym drodzy leży właśnie siła firmy Manfreda Eichera – w braku hamulców i braku uprzedzeń. To jest wytwórnia, która jest jak balsam na skołataną duszę i na meandry udręczonej psyche, którym to już się dosłownie ulewa od ogranych do bólu patentów. Jest jak powiew cieplejszego wiatru po długiej i chłodnej zimie. Jest jak zimne piwo w letni upalny dzień. No ale skończmy z tymi paralelami. Do recenzji wróć!

Zapewne nikogo to nie zdziwi – ale dużo tu podkładów klawiszowych. Ciepłych, przyjemnych i delikatnych plam, które otaczają zarówno słuchacza, jak i pozostałe instrumenty. Te pastelowe szaty tkane przez klawisze, to tła które wypełniają szczelnie ramy obrazu skomponowanego przez muzyków. Raz brzmią przyjaźnie, kojąc i tuląc do siebie, a raz brzmią dostojnie, kościelnie i niemal elegijnie (otwierający całość Avskjed). Klawisze to mocny punkt tej płyty, ale podkreślam, są to zazwyczaj misternie tkane akordy, z rzadka kiedy przechodzące w zalążki czegoś bardziej ustrukturyzowanego, co może kojarzyć się z muzyką art/prog. Warto odnotować, że chyba Angelo Badalamenti musiał się zasłuchiwać w klawiszach zamykającego całość Speil. Bo (przynajmniej moim zdaniem) kilka motywów z Twin Peaks leży niebezpiecznie blisko tego co zaproponował w tym utworze Terje z kolegami.

Poza klawiszami mamy oczywiście firmowe zagrywki Terje, który z rzadka pokazuje mniejszy lub większy pazur w powykręcanych solówkach (np. bajeczne dźwięki gitary w utworze tytułowym). Pomysłowe partie Palle Mikkelborga to kolejny atut płyty. Dźwięki jego trąbki, niekiedy przetworzone i zmieszane z dźwiękami gitary Rypdala, tworzą jakiś kosmiczny i nieprawdopodobny konglomerat (np. w Circles).


Tempa utworów są głównie wolne i średnie, i dzięki temu jeszcze smakowiciej brzmi perkusja Jona Christensena. Odnieść można wrażenie, że na zasadzie kontrastu do swoich kolegów – on gdzieś by pognał w przód. Owszem folguje sobie, ale jednak z delikatną dozą zachowawczości, która nie pozwala mu na wyskoczenie z (ledwo widocznych) torów. Łamie, rozciąga, napędza, pulsuje, narowiście uderza, niespokojnie nakręca (jak np. w Men of Mystery), czasami jest to na pograniczu free, ale takiego bardziej dostojnego, tylko odrobinkę szalonego. Tak czy inaczej - pomysłowy kontrapunkt. Bo o ile Palle i Terje odpowiadają za nostalgiczno-nastrojowe, a może nawet introwertyczne oblicze płyty, to Jon pokazuje bardziej rogate usposobienie, on tu jest ekstrawertykiem. A jak wiadomo, mądrze poprowadzone przeciwności to nic innego jak punkt startowy kreatywności i niepospolitych efektów końcowych.

Bardzo, bardzo mocna pozycja reprezentująca 1980 rok.

Brzmienie ECM. Miód. Wszystko klarowne i przestrzenne.


Myśl na koniec: Takie płyty odciągają mnie od rocka i pokrewnych gatunków. Mało tego, powodują że właściwie zapominam o bardziej komercyjnych odmianach muzyki.

Ocena: 5,5/6

PS Muzyka piękna niczym niebieska okładka wydawnictwa.


2020 (oryginalnie 1980) ECM

Kod EAN: 02435 07525

Komentarze