Abercrombie/Johnson/Erskine - same (1989), ECM - recenzja

 


Abercrombie/Johnson/Erskine – już same nazwiska mówią same za siebie – trio wybitnych muzyków jazzowych. Każdy ze wspomnianych instrumentalistów mógłby się bić o koronę w zawodach – największa ilość albumów z twoim udziałem. Spojrzenie na biogram któregokolwiek z nich może przyprawić o zawrót głowy. Ale dzisiaj skupmy się na ich wspólnym projekcie, a właściwie na jedynym koncertowym wydawnictwie tego ansamblu zatytułowanym po prostu - Abercrombie/Johnson/Erskine.


Album zawiera zapis koncertu, który odbył się w Bostonie 21 kwietnia 1988 roku. Zawiera 10 kompozycji, które zgrubnie można podzielić na:
  • nagrania własne i covery, lub
  • na kompozycje syntezatorowe oraz tzw. tradycyjne;

Co ciekawe – niezależnie który podział zastosujemy, dwa zbiory wyodrębnionych utworów będą dokładnie takie same.

I już zapewne części z Was zapaliło się światełko. Jak to syntezatorowe? Przecież trio składa się z gitarzysty, basisty oraz perkusisty. Odpowiadam – tak, tak, właśnie syntezatorowe… wszystko się zgadza. Nie zapominajmy, że słuchając granych nut przenosimy się do lat 80, a wtedy: primo – syntezatory były bardzo popularne; secundo – również te gitarowe (chyba głównie za sprawką Pata Metheny).

Furs On Ice to bezspornie syntezatorowe wprowadzenie w świat dźwięków, które otoczą nas już chwilę po wciśnięciu przycisku play. Mamy tu wszystko co charakterystyczne dla zelektryfikowanego fusion: świetne partie gitary, nieprawdopodobnie melodyjną grę Johnsona na basie, oraz mocny/połamany drive Erskine’a. Ale w takiej estetyce nie długo będzie nam dane gościć, bo już kolejne nagranie Stella By Starlight, otwiera 3 częściowy set standardów (wraz z Alice In Wonderland i Beautiful Love). Abercrombie wyłącza syntezatorowe efekty i przechodzi na krystalicznie czyste brzmienie gitary. Dzięki temu zostajemy momentalnie przeniesieni w rejony bardziej tradycyjnego jazzu. Na szczególną uwagę zasługuje frenetyczny styl gitarzysty. Ilość nut oraz prędkość, z którą krzesi dźwięki John Abercrombie – robią oszałamiające wrażenie, tym bardziej, że to wszystko jest grane na tym milutkim gitarowym cleanie. Sekcja gra dosyć konserwatywnie, co dodatkowo zwiększa dysonans między rwącymi potokami gitary, a resztą. Dzięki temu trzy reinterpretacje kultowych (mniej lub bardziej) standardów w pewien dystyngowany, czy też wyrafinowany sposób aż buzują od pomysłowości oraz zastosowanych rozwiązań.



Dalej trio zaprasza nas na syntezatorową część, w stosunku do której można by się pokusić o stwierdzenie – suita. Mianowicie między pięcioma kolejnymi utworami, poczynając od mocno nastrojowego Innerplay (który żywo przywołuje skojarzenia z soundscapes Frippa), aż po wspaniale przebojowe i rozbujane Samurai Hee-Haw – nie ma miejsca na odpoczynek. Publiczność nie ma sposobności aby nagrodzić muzyków oklaskami, bo ci w mgnieniu oka przechodzą w kolejny połamany temat, i już gnają w innym muzycznym kierunku. W tej swoistej suicie (choć to nieodpowiednie stwierdzenie) jest sporo improwizacji, i to bardzo udanych. Jedyna mielizna, której nie udało się ominąć to zbyt długie solo Erskine’a na perkusji, które dorobiło się nawet oddzielnego indeksowania na płycie.

W mocnej przeciwwadze do syntezatorowego otwarcia, na sam koniec albumu mamy kojące zamknięcie. Tak jakby muzycy chcieli umieścić album w dwóch wyrazistych, zgoła różnych nawiasach. Haunted Heart, bo o nim mowa, jest najbardziej stonowaną kompozycją na płycie. Jest to przepiękny i urzekający finisz tego wydawnictwa.

Wzorcowe i selektywne brzmienie. Cieplutki i kołyszący bas, krystalicznie brzmiąca i perfekcyjnie zmiksowana gitara (również ta przetworzona), mocno brzmiące bębny. Cudowny ECM!!

Myśl na koniec: Wiele twarzy jazzu można znaleźć na tym ciekawym wydawnictwie.

Ocena:5/6

PS Marc Johnson to dla mnie cichy bohater albumu. Często gra nienatarczywie, lotnie, przez co można mu poświęcić zbyt mało należnej uwagi. Nie popełnijcie tego błędu, bo śpiewność i melodyjność jego kontrabasowych partii Wam to wynagrodzi.


2019 (oryginalnie 1989) ECM Records;

Kod EAN: 02567 43141

Komentarze